Dawno, dawno temu, w niewielkiej dolinie za wzgórzami żyły sobie diplodoki. Wierzcie lub nie wierzcie, ale tak właśnie było, zanim na Ziemi pojawili się ludzie.
A co to takiego diplodoki? Były to ogromne, potężne dinozaury, ale nie takie zwyczajne. Każdy diplodok ważył więcej od rodzinnego samochodu, a od ich kroków grunt trząsł się i uginał – tak, tak!
Rodziny diplodoków naprawdę wędrowały kiedyś po kotlinach, pagórkach i równinach Ameryki, choć były to tak zamierzchłe czasy, że znanej nam Ameryki jeszcze nie było.
Może tego nie wiecie, ale diplodoki to dinozaury wyjątkowo sympatyczne. Cały dzień spędzały ze swoimi rodzinami na poszukiwaniu dorodnych kwiatów, igieł z drzew i listków paproci, którymi się żywiły. Spokojna dolina chroniła je przed atakami drapieżnych dinozaurów, więc nie miały przy tym zbyt wielu problemów. Może oprócz tego, że z roku na rok nisko rosnące liście robiły się coraz bardziej suche.
Tam właśnie dorastał malutki dinozaur – diplodok Rafał. Oczywiście, tak naprawdę na imię miał nieco inaczej, ale języka dinozaurów nie da się łatwo przetłumaczyć na ludzki.
Rafał lubił swoją ustronną dolinkę i inne diplodoki, ale nie zawsze spotykał się z ich sympatią. Zapytacie, dlaczego?
Cóż, dinozaury jako takie bardzo ceniły sobie tradycję. Zawsze rozmawiały o tych samych sprawach, spały w tych samych miejscach i jadły te same rzeczy. A dinozaurowi Rafałowi to nie wystarczało. Wciąż przychodziły mu do głowy szalone marzenia i pomysły, na które jego rodzina tylko kręciła głowami.
Zwłaszcza jeden pomysł wywoływał w nich niedowierzanie, a nawet, niestety, złośliwe uśmiechy. Otóż Rafał postanowił, że ma już dość listków, które rosną na wysokości jego pyszczka. Niezbyt mu smakowały przez większą część roku – były wysuszone, poskręcane, często nadgryzione przez inne zwierzęta. Za małą chwilę dowiecie się, co wymyślił, ale najpierw kilka wyjaśnień.
W tych czasach diplodoki były dosyć duże, jednak miały do tego bardzo, bardzo krótkie, krępe szyje, którymi nie mogły swobodnie kręcić na boki. I z pozoru prawie wcale im to nie przeszkadzało w czerpaniu zadowolenia z życia.
Te ugodowe dinozaury po prostu przyzwyczaiły się, że muszą odwrócić się całym potężnym cielskiem, aby sięgnąć po nowy listek albo powiedzieć coś do innego diplodoka. Schodziło im na tym wiele godzin, a ziemia wciąż drżała, ale co mogły zrobić? Tak to już działało w ich świecie.
Było to coś, w co diplodok Rafał za nic nie wierzył. Może dlatego, że sam urodził się z szyją, która była nieco cieńsza, a jej kształt pozwalał mu swobodnie obracać głowę. Jego dinozaurowa rodzina, krewni i przyjaciele oczywiście go kochali – nawet, jeśli pomiędzy sobą przytakiwali, że z taką szyją raczej nie znajdzie sobie pięknej diplodoczki, gdy będzie starszy.
Mały Rafał się nie przejmował. Godzinami zadzierał głowę, patrząc hen, hen, wysoko, na korony gigantycznych sosen i miłorzębów. Widział tam pełno liści, soczystych i rozświetlonych słońcem, a do tego owoce i nasiona, które tylko czekały, by się nimi najeść. To podsunęło mu pomysł – czemu by nie spróbować?
Jak pewnie wiecie, dinozaury były znacznie za duże, by chodzić po drzewach. Nie znaczy to, że Rafał nie przetestował tego projektu – oj, ale się potłukł, a inne diplodoki nie posiadały się ze śmiechu! Co mu więc zostało, żeby zakosztować pysznych liści z wysoka?
To był ten jego pomysł, z którego kpiły inne dinozaury. Mały Rafał, zdecydowany na wszystko, zaczął zadzierać głowę i wyciągać szyję. Już wcześniej często patrzył w górę, ale odkąd postanowił, że nie warto się poddawać, spędzał na tym poranki, południa i wieczory.
Najpierw witały go kpiny innych, potem po prostu obojętność, ale nie rezygnował. Jego zmartwiona mama już przestała go przekonywać, by wrócił do zwykłych zajęć. Przynosiła mu po prostu porcję liści i pędów, a potem odchodziła – nie oglądając się, bo nie mogła przecież zbytnio poruszać szyją.
Tak mijały dni, miesiące, pory roku, aż wreszcie pewnej wiosny, o poranku, mieszkające w dolinie diplodoki zobaczyły cud nad cuda. Oto przez środek doliny przemaszerował nieco już starszy dinozaur Rafał, z długą, smukłą szyją od ciągłego wyciągania jej w górę.
I wiecie, co przy tym robił? Przeżuwał z przyjemnością w pyszczku liście z najwyższego miłorzębu! Wszystkim jego krytykom od razu zrzedły miny. Ba! Dinozaury zwołały na ten wieczór specjalne zebranie, by porozmawiać o tym, jak mu się to udało.
Gdy nadszedł wieczór tego niezwykłego dnia, z Rafała nikt się już nie śmiał. Na zebraniu witały go spojrzenia pełne podziwu i zachwytu, choć przecież wyglądem różnił się bardzo od innych diplodoków. W dolinie zapadła pełna wyczekiwania cisza, która trwała dopóty, dopóki młody, śmiały dinozaur nie wyrzekł pierwszego słowa.
„Teraz już wam wybaczam, rodzino, przyjaciele, znajomi i nieznajomi, że byliście dla mnie tak niemili.” – powiedział Rafał, kręcąc niebotycznie długą szyją, by objąć wzrokiem wszystkich zebranych.
„Ale na drugi raz, gdy pojawi się wśród was nieco inny diplodok – zbyt kolorowy, za gruby, za chudy albo z krzywą łapką – przypomnijcie to sobie. Bo każdy, kto się różni, ma w sobie nieznany talent, z którego możemy skorzystać my wszyscy.”
Diplodoki, jak pewnie się domyślacie, nie umiały bić braw. Ale gdyby umiały, byłyby to najgłośniejsze oklaski w całym okresie późnej jury. Zamiast tego wszystkie stworzenia zaczęły radośnie tupać, i to tak, że ich dolina za wzgórzami nie widziała jeszcze podobnego harmidru. Bawiono się i tańczono do samego rana!
A jak dalej potoczyły się losy ambitnego dinozaura Rafała? Rozwijał się dalej, pięknie i dostojnie, a razem ze swoją szyją stał się wyższy od wieżowca. Gdy dorósł, wcale a wcale nie miał kłopotu ze znalezieniem żony. Nie mógł się opędzić od zachwyconych nim diplodoczek, aż wreszcie pokochał jedną z nich, cichutką Anię, i wzięli huczny ślub. Zaproszono na niego wszystkie diplodoki w dolinie, bo wielkoduszny Rafał jak powiedział, tak zrobił – wybaczył wszystkie kpiny i zapomniał o urazach.
Co więcej, przez cały ten czas nie chował swoich niezwykłych umiejętności tylko dla siebie. Codziennie w dolinie pojawiały się szyszki ze szczytów drzew, pęki ociekających żywicą igieł, których pozostałe diplodoki nie były w stanie zrywać, a do tego wyjątkowy rarytas – pełen aromatu miłorząb. Dinozaur Rafał dzielił się po równo ze wszystkimi!
A potem, potem… diplodoczce Ani i Rafałowi urodziły się dzieci. Wierzcie lub nie wierzcie, ale było ich aż siedmioro, i każde z nich odziedziczyło długą, giętką, praktyczną szyję po tatusiu. Gdy dorosły, przekazały tę cechę własnym dzieciom, i tak na świat przychodziły kolejne pokolenia długoszyich diplodoków, aż wreszcie wszystkie zaczęły tak wyglądać.
I odtąd te dinozaury mogły jeść już wszystko, na co przyszła im ochota, a wśród diplodoków nikt już nie odważył się śmiać z czyjegoś nietypowego wyglądu. Ani z marzeń.
Świetna bajka, moje dziecko zasypia przy niej błyskawicznie 😉
Moje też 😊
Cudowna, mądra bajka
Brakuje opisu, , że był murzynem homo i imigrantem z Afryki, bo mniejszości są cool .
🤦🏼♀️